Tekst napisany parę lat temu. I dobrych parę lat po mojej maturze, z puentą na dole.
Wszyscy, którzy mają to za sobą, i zdali, mówią, że był to dla nich najważniejszy egzamin lub chociaż pierwszy najważniejszy z tych egzaminów, z którymi musieli się potem w życiu mierzyć. Że to ich ukształtowało i, że był to jakiś rodzaj przełomu, przełamania, zmiany, nowej epoki.
Martuska / Pixabay
Jak sobie to piszę, to przypominają mi się zagadnienia maturalne do nauczenia na język polski – powyżej użyłem już puenty, pojawiły się też synonimy. Czy sam egzamin sprawił, że wiem więcej?
Nie przypominam sobie ani jednego zadania, z którym mierzyłem się na języku polskim. Tym bardziej na języku niemieckim, ani na geografii. Pamiętam, że na historii pisałem wypracowanie związane z PRL-em. Da się nawet sprawdzić ten konkretny temat, ale ta informacja tylko zaspokoi moją chwilową ciekawość. Z perspektywy czasu te zadania są bez znaczenia. Liczy się coś innego.
Matura z pewnością otwiera wiele furtek. Bez niej nie poszedłbym na studia i nie wydarzyłoby się to, co później się stało. A stało się wiele… To taka granica, którą warto przekroczyć, ale jej nieprzekroczenie spowoduje, że i tak życie jakoś się potoczy, czasem lepiej, czasem gorzej. Matura nie czyni Was lepszymi ludźmi, pewnie też nie będziecie bardziej inteligentni. Wiedza i inteligencja to nie to samo. Matura daje inną perspektywę i zmianę. Należę do tych, którzy czekali na tę zmianę.
Dzień przed maturą nie warto się uczyć. Mieliście na to kilka lat, a poza tym trzeba się skupić na czymś innym niż wkuwanie. Pamiętam, że przed pierwszym egzaminem odpoczywałem od wysiłku – i tego fizycznego, żeby nic sobie nie zrobić, i tego intelektualnego, też żeby nic sobie nie zrobić. Nie zaglądałem już do żadnych książek i zeszytów. Spędziłem ten dzień głęboko oddychając, relaksując się, słuchając muzyki, która mnie motywowała. Miałem trochę łatwiej niż obecni maturzyści, bo wtedy nie było jeszcze smartfonów, które niesamowicie rozpraszają. Miałem też gorzej, bo właściwie korzystałem tylko z papierowych książek, materiały internetowe nie były tak rozbudowane i interaktywne jak teraz. Czy się bałem? Na pewno! Nie był to jednak jakiś paniczny strach (o, związek frazeologiczny mi się tutaj wdarł). To raczej oczekiwanie na ten ważny dzień, skupienie się. Warto tak do tego podejść.
Rano przed wyjściem do szkoły jeszcze się zmotywowałem piosenką, która przez całą drogę dźwięczała mi w uszach. Tytułu nie zdradzę, bo Wy też macie taką swoją piosenkę i na pewno są to zupełnie inne utwory niż mój. Na egzamin wszedłem skupiony. Zdjąłem marynarkę, powiesiłem ją na krześle. Rozciąłem arkusz dowodem osobistym, wpisałem PESEL w dwóch miejscach. A potem już poszło. Nic nie pamiętam. Stały za tym miesiące przygotowań, motywacja, no i szczęście. Te trzy rzeczy u różnych osób są w różnych proporcjach, ja też je tutaj wymieniłem przypadkowo.
W czerwcu otrzymałem wyniki egzaminów. Warto było przekroczyć granicę, która nazywa się matura.
Na koniec miała być puenta. A jest ona taka, że ten kto jutro będzie pisał maturę, a przeczytał ten tekst, na pewno zda. Powodzenia!