Od pięknych słonecznych wakacji już sporo minęło, ale koniec roku to dobry czas na podsumowania. Minionego lata postanowiłem z Kariną wybrać się w Góry Świętokrzyskie. Niskie, podobno łatwe do wędrówek, podobno nudne do szpiku kości, podobno nie warto. Podobno… Byliśmy tam już wielokrotnie, ale ograniczało się to do stacjonarnego zwiedzania okolicy z bazy wypadowej, np. Chęcin (swoją drogą – spokojne, ale ciekawe miejsce!). Po kilku latach wakacji poza górami w ogóle, postanowiliśmy dogłębnie zwiedzić właśnie Góry Świętokrzyskie. Szukając sensownej kilkudniowej trasy natrafiłem na Główny Szlak Świętokrzyski im. Edmunda Massalskiego, przechodzący przez najważniejsze punkty regionu, choć omijający wspomniane Chęciny.

Założenie było takie, aby w kilka dni pokonać około 105-kilometrowy odcinek szlaku od Kuźniaków do Gołoszyc. Wydawało nam się to o tyle atrakcyjne, że rzeczywiście, po drodze można było zobaczyć Diabelski Kamień, Świętą Katarzynę, Łysicę, Święty Krzyż, miejsca powszechnie znane, a przy tym nie tak zatłoczone jak szlaki w innych pasmach polskich gór.

Ekwipunek i logistyka

Postanowiliśmy udać się tam bez samochodu. Dzięki temu nie musieliśmy na koniec wracać się po auto do Kuźniaków. To zaleta. Wadą natomiast jest fakt, że byliśmy uzależnieni od publicznych środków transportu i uprzejmości innych. Nasz ekwipunek mieścił się w dwóch plecakach, tak aby podczas wędrówki ręce były wolne. W środku mieliśmy lekkie ubrania i bieliznę na zmianę, kosmetyki, klapki, kurtka przeciwdeszczowa, kilka przydatnych gadżetów takich jak powerbank, ładowarka, latarka czołowa, grzałka na przewodzie, kubek oraz jedzenie i picie na drogę w ilości na jeden dzień. Nie ważyłem plecaków, ale zebrało się tego kilka kilogramów. Już po doświadczeniach wyprawy do plecaka wrzuciłbym jednak trochę więcej wody i może ze dwa batony. W pierwszym dniu wędrówki odczułem, że tego brakowało.

Korzystaliśmy z tradycyjnej mapy papierowej w laminacie: Góry Świętokrzyskiej, skala 1:75 000, wydawnictwo ExpressMap, 2005 r. Zauważyłem, że od roku wydania tej mapy czerwony szlak zmienił nieco swoją trasę, ale tylko na jednym odcinku w pobliżu drogi krajowej nr 7, gdzie rzeczywiście trzeba było teraz przejść dobrych kilka kilometrów więcej. Poza tym mapa mimo upływu 16 lat była całkiem aktualna. Google Maps w tym przypadku mogło się przydać tylko do podsumowań dnia, ale żeby na bieżąco korzystać do orientacji, to raczej nie. Generalnie szlak jest dość dobrze oznaczony, może w dwóch miejscach mieliśmy mały dylemat, bo duża skala mapy niekoniecznie pozwalała na odzwierciedlenia trasy w terenie. W takich wątpliwych sytuacjach musieliśmy po prostu przejść kawałek drogi, żeby natrafić na kolejne oznaczenie szlaku lub wrócić się i iść jednak w drugą stronę. Były to jednak sporadyczne przypadki.

Dzień 1


Budynek po dawnej stacji kolejowej w Piekoszowie. Fot. Paweł Dudek

Z Radomska wyjechaliśmy pociągiem wcześnie rano. W Częstochowie mieliśmy przesiadkę w stronę Kielc. Wysiedliśmy jednak nie w stolicy województwa świętokrzyskiego, ale w Piekoszowie i stamtąd rozpoczęliśmy wędrówkę w stronę Kuźniaków. Nie był to jeszcze szlak. Dzięki uprzejmości przypadkowo spotkanego kierowcy dość szybko znaleźliśmy się w Kuźniakach. W miejscowym sklepie zrobiliśmy ostatnie zakupy przez rozpoczęciem wędrówki po szlaku. Dopiero później zorientowaliśmy się, że w Kuźniakach znajdują się pozostałości po dawnym piecu hutniczym. Poniżej znajduje się opis tego obiektu ze strony swietokrzyskie.travel

W 1782 r. pracował tu najmniejszy z ówczesnych 34 wielkich pieców na ziemiach polskich. Stanowił własność rodziny Radońskich. W kolejnych latach zakład rozbudowywano i zmieniali się jego właściciele. W ostatnich latach funkcjonowania, będąc własnością spółki Kamiński-Grosman, wielki piec otrzymał imię „Jadwiga”. Po modernizacji w 1890 roku pracował jeszcze do roku 1897, kiedy to z powodu wyczerpania się złoża rudy został zamknięty. W ostatnim okresie główną produkcję, z wytwarzanej w ilości ok. 1000 t surówki rocznie, stanowiły balustrady, kraty, krzyże, blachy i rury. W 1901 r. zakład został częściowo rozebrany. Wielki piec został wpisany do rejestru zabytków 30 maja 1972r. pod Nr 767.

Obecnie na pozostałości zakładu składają się:
– ruina wielkiego pieca – obiekt murowany z kamienia w latach 1860-70, przebudowany przed rokiem 1897;
– budynek poprodukcyjny z pierwszej połowy XIX wieku, na początku XX wieku zmieniony na młyn wodny;
– układ wodny i urządzenia hydrotechniczne sprzed 1787 roku przekształcone w latach 1860-187.0 Składają się na nie resztki tamy na rzece Łośnej, kamienny upust roboczy, drewniany upust przelewowy i murowany z kamienia, sklepiony, podziemny kanał roboczy.

W Kuźniakach znajduje się początek (koniec) szlaku. Na dużym kamieniu umieszczona jest tablica o tym informująca. Weszliśmy na szlak ciągnący się po Paśmie Oblęgorskim. Początkowo prowadził on przez las z przewagą drzew iglastych. Teren się wznosił, ale nieznacznie. Po drodze widzieliśmy całkiem sporo pokaźnych mrowisk. Spotykaliśmy je dosłownie co chwilę. Po około dwóch kilometrach weszliśmy na Górę Perzową (396 m n.p.m.). Znajduje się tam kaplica Świętej Rozalii. Jest ona umiejscowiona w sztucznie powiększonej jaskini. Bloki skalne z czerwonego piaskowca triasowego robią duże wrażenie. W dalszej kolejności weszliśmy na Siniewską (449 m n.p.m.). Trasa przebiegała niekiedy lasem, niekiedy łąkami. Mijaliśmy urokliwe kapliczki budkowe, przechodziliśmy przez małe dolinki, a także wsie. Muszę jednak przyznać, że ten odcinek był dość monotonny. U szczytu Baraniej Góry (427 m n.p.m.) nasz szlak krzyżował się ze szlakiem koloru czarnego prowadzącym do Oblęgorka. To tylko ok. pół godziny marszu, ale postanowiliśmy, że jednak idziemy dalej. W Oblęgorku całkiem niedawno byliśmy. Weszliśmy jeszcze na Ciosową (365 m n.p.m.), która znajduje się już na kolejnym paśmie – Wzgórzach Tumlińskich. Na południowym zboczu Ciosowej można zobaczyć odsłonięcie triasowego piaskowca tumlińskiego, jest to pozostałość po kamieniołomie, teraz pomnik przyrody nieożywionej. Na stokach zachodnim i północnym wybudowano duży tor wyścigowy. Z Ciosowej zeszliśmy do Miedzianej Góry a stamtąd do hotelu Grafit w Kostomłotach Pierwszych, gdzie mieliśmy nocleg. Tym samym zeszliśmy dobrych parę kilometrów z trasy Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Kwestia noclegów na szlaku albo w jego okolicach jest dość problematyczna. Trudno znaleźć coś, co jest w miarę blisko szlaku i nie powoduje tego, że trzeba nadrabiać kilometry. W każdym razie z hotelu Grafit jesteśmy zadowoleni, bo standard pokoju i jedzenie było wyśmienite.


Początek szlaku w Kuźniakach. Fot. Paweł Dudek


Początek szlaku w Kuźniakach. Fot. KW


Na pierwszym odcinku szlaku było sporo mrowisk. Fot. Paweł Dudek


Kaplica na Perzowej. Fot. Paweł Dudek


U szczytu Perzowej. Fot. Paweł Dudek


Fot. Paweł Dudek


Tablica na Ciosowej. Fot. Paweł Dudek


14 sierpnia 2021 r., wyciąg z Google Maps, 27,4 km na pieszo, czas 7:25 h

Dzień 2

Postanowiliśmy, że nie będziemy tracić godziny na wędrówkę wzdłuż ruchliwej ulicy i po prostu dojedziemy autobusem w miejsce, gdzie dzień wcześniej opuściliśmy szlak. Autobus jechał niemal spod hotelu a tuż za przystankiem znajdowało się wejście na szlak. Po niedługim czasie weszliśmy na szczyt Kamień (inna nazwa – Piekło, 399 m n.p.m.), a później na Górę Grodową. Wieki temu Słowianie mieli tam swoje miejsce kultu. Archeolodzy odkryli tam pozostałości dwóch chat z paleniskami. Mogło to być założenie obronne funkcjonujące na przełomie XI i XII wieku. W 1850 roku zbudowano tam kapliczkę pw. Przemienienia Pańskiego. Odpoczęliśmy w tym miejscu dłuższą chwilę. Z Góry Grodowej zeszliśmy do Tumlina, mijając przejazd kolejowy. Po kilku kilometrach dotarliśmy do ruchliwej drogi krajowej nr 7. Kiedyś szlak prowadził na wprost, być może było tam przejście dla pieszych albo kładka. Tak też wskazywała moja mapa. Jednakże w terenie szlak skręcał w lewo i ciągnął się niesamowicie długo wzdłuż drogi. Oczywiście, moglibyśmy po prostu przebiec na drugą stronę, ale po pierwsze to trochę niebezpieczne na tak ruchliwej i szerokiej drodze z bagażem w postaci plecaków. Po drugie – czy znaleźlibyśmy szlak po drugiej stronie? Po około dwóch kilometrach smażenia się w skwarze bijącym od powierzchni asfaltu weszliśmy na kładkę, tak jak prowadził nas szlak. Po zejściu z niej byliśmy mocno wyczerpani i nasze morale również nie było na wysokim poziomie. Nieprzewidziana na mapie wędrówka wzdłuż drogi nas zaskoczyła. Okazało się też, że zapasy wody nie są zbyt duże. Z jednej strony nie znajdowaliśmy się na jakimś pustkowiu, ale z drugiej jednak, po prostu przydałby się sklep. W internecie sprawdziłem, że niestety sklep znajdujący się w miejscowości Wiśniówka jest już zamknięty, to była niedziela po godz. 16. Cóż, z nietęgimi minami szliśmy wzdłuż wsi. Minąłem nawet sklep znajdujący się w bocznej uliczce, ale Karina idąca kilkanaście metrów za mną zaczęła nagle krzyczeć, że sklep jest otwarty! Rzeczywiście, było już grubo po 16, ale właścicielka układała jeszcze towar. Kupiliśmy lody oraz zimne napoje. Niesamowite uczucie! Już z lepszymi humorami udaliśmy się dalej. Doszliśmy do Masłowa, gdzie trzeba było zejść ze szlaku do miejsca noclegowego. Po drodze mijaliśmy lotnisko, na którym akurat lądował samolot. Poza szlakiem przeszliśmy ponad dwa kilometry do Woli Kopcowej, gdzie nocowaliśmy w Domu Pod Dębami. Muszę przyznać, że standard był niższy niż poprzedniego dnia, nie mieliśmy tam zapewnionego śniadania, ale stosunek jakości do ceny wypadł zadowalająco. Właścicielka udostępniła nam czajnik, a ja wypiłem chyba ze cztery herbaty, organizm po całodziennym wysiłku prosił się o wodę.


Wrzosy, wszędzie wrzosy. Fot. Paweł Dudek


Kaplica na Grodowej. Fot. Paweł Dudek


Odpoczynek przy kaplicy na Grodowej. Fot. Paweł Dudek


Takich miejsc na szlaku było wiele. Fot. Paweł Dudek


Pomnik poświęcony 4 Pułkowi Piechoty Legionów Armii Krajowej w okolicach miejscowości Siodła. Fot. Paweł Dudek


Widok na Kielce z okolic Białej Góry. Fot. Paweł Dudek


15 sierpnia 2021 r., wyciąg z Google Maps, 31,3 km, czas 8:33 h

Dzień 3

Po samodzielnie przygotowanym śniadaniu poszliśmy do Masłowa, gdzie w sklepie solidnie się zaopatrzyliśmy w wodę oraz słodkości, tym razem w ilości wręcz nadmiarowej. W Paśmie Masłowskim weszliśmy najpierw na Klonówkę (473 m n.p.m.). Dalej, na wschodnim zboczu Klonówki dotarliśmy do Wielkiego Kamienia, zwanego także Diabelskim Kamieniem. Jest to okazały fragment kwarcytowej grani. Na skale można zauważyć dość charakterystyczne rysy tektoniczne. Obok Wielkiego Kamienia znajduje się wiata, na której znaleźliśmy kod QR prowadzący do audiolegendy o tymże miejscu. Ciekawy pomysł na zainteresowanie szerokiego grona turystów. A poniżej przytaczam dwie wersje legendy ze strony Maslow.pl

Z miejscem tym związane są legendy – według jednej z nich pewnej nocy ogromny kamień miał zostać zrzucony przez Diabła na klasztor świętokrzyski. Kiedy Diabeł był nad Klonówką, w sąsiednich Mąchocicach zapiał kogut, zwiastując świt. Szatan stracił więc swoją moc i upuścił ciężki kamień, który wbił się w szczyt gór. Do dziś można dostrzec na skale ślady czarcich pazurów.

Inna legenda podaje, iż jeden z diabłów zabrał z piekła gorący głaz, aby ogrzać nim ukochaną czarownicę. Lecąc z prezentem nad Klonówką usłyszał bicie dzwonów kościoła stojącego na szczycie góry. Uciekając wypuścił kamień, który upadł na świątynię. Podobno gdzieś ciągle znajduje się wejście do przywalonego kamieniem kościoła.

Z Wielkiego Kamienia poszliśmy dalej na wschód, minęliśmy szczyt Dąbrówka i zeszliśmy do asfaltówki, którą musieliśmy przejść kilkaset metrów. To przejście nie było jednak tak męczące jak dzień wcześniej. Po wejściu do lasu udaliśmy się na Radostową (451 m n.p.m.) po drodze przechodząc przez rzekę Lubrzankę. To już pasmo Łysogór, weszliśmy więc na obszar dość popularny. Radostowa zbudowana jest z kwarcytów kambryjskich. Na szczycie znajduje się znak pomiarowy, nad którym wznoszą się pozostałości wieży triangulacyjnej związanej z pomiarami geodezyjnymi. Dalej poszliśmy na Wymyśloną (415 m n.p.m.), gdzie również zobaczyć można kambryjski piaskowiec kwarcytowy. Z Wymyślonej weszliśmy do wsi Krajno. Po kilku kilometrach dotarliśmy do Świętej Katarzyny. Nocleg mieliśmy zapewniony w Wieczerniku – Domu Rekolekcyjnym Księży Pallotynów. Miejsce to okazało się całkiem przystępne i nie przeciążone zbytnią indoktrynacją katolicką, co na pierwszy rzut oka może się nasuwać na myśl, gdy usłyszy chociażby nazwę. Ksiądz Kazik zakwaterował nas w miłym pokoju, w którym warunki przypominały pokój gościnny u jakiejś dalekiej rodziny. Kolację zjedliśmy w Smacznej Chatce, placek po janicku smakował wyśmienicie!


Wielki Kamień. Fot. Paweł Dudek


Wielki Kamień. Fot. Paweł Dudek


Przy szosie prowadzącej do Ciekot. Fot. Paweł Dudek


Widok na Masłów. Fot. Paweł Dudek


W Masłowie. Fot. Paweł Dudek


16 sierpnia 2021 r., wyciąg z Google Maps, 20,5 km, czas 6:07 h

Dzień 4

Śniadanie zjedliśmy w Wieczerniku. Tam jest naprawdę domowa atmosfera, najbardziej smakował mi zapiekany w serze chlebek, posypany szczypiorkiem, mimo że to taka prosta potrawa. Po spakowaniu się wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Święta Katarzyna to mała miejscowość, ale warto zwiedzić tam kilka obiektów. Po drodze minęliśmy dom, w którym w 1910 roku powstało pierwsze na terenie Królestwa Polskiego schronisko Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Idąc dalej warto zajrzeć do budynków klasztoru sióstr Bernardynek. Pierwsze wzmianki o tym klasztorze pochodzą z XV wieku. Od 1815 roku zamieszkują go Bernardynki. To klasztor o bardzo surowej regule. Żeby porozmawiać z siostrą przełożoną należy wejść do pomieszczenia, które nazywa się rozmównica, ale nawet tam nie ma się bezpośredniego kontaktu z zakonnicą. Na uwagę zasługują elementy architektoniczne, ciekawy jest dziedziniec wewnątrz głównego budynku. Jeszcze przed wejściem na szlak warto nieco z niego zboczyć i udać się w okolice kapliczki Janikowskich, znanej bardziej jako kapliczka Żeromskiego. Kapliczka powstała na przełomie XVIII i XIX wieku jako kaplica grobowa rodziny Janikowskich. W okolicy było bowiem cmentarz. Dziś niewiele osób o tym pamięta i miejsce to jest kojarzone ze Stefanem Żeromskim. 2 sierpnia 1882 roku wybrał się on ze swoim kolegą Janem Strożeckim na Łysicę. Tego dnia chłopcy postanowili podpisać się (!!!) na wewnętrznej ścianie kaplicy. Podpisy te, wraz z datą można „podziwiać” do dziś przez okienko, są one dość dobrze zachowane. W ten sposób ze zwykłej kaplicy powstała swego rodzaju atrakcje turystyczna. Wróciliśmy na czerwony szlak. Po zakupie biletów przed nami, w dość bliskiej odległości znajdowało się kilka obiektów, m.in. groby i upamiętnienia żołnierzy oraz partyzantów z czasów drugiej wojny światowej oraz popiersie Stefana Żeromskiego. Dotarliśmy do źródełka, która ma ponoć właściwości lecznicze – dobrze robi na oczy i sprzyja poczęciu męskiego potomka. Znalazłem takie legendy związane z tym źrodełkiem pochodzące ze strony swietokrzyskie.pro:

Związana jest z nim legenda o zamku na szczycie Łysicy, w którym miały mieszkać dwie siostry. Starsza, zakochana w pięknym rycerzu, zapragnęła mieć zamek tylko dla siebie i postanowiła zgładzić młodszą. Nie zdążyła jednak zrealizować planu, bo rozpętała się burza i piorun strzelił w zamek, grzebiąc w ruinach złą siostrę i jej kochanka. Tak według ludowych wierzeń miało powstać gołoborze. Młodsza siostra, która w czasie burzy spacerowała po lesie, zalała się łzami na widok zniszczonego zamku i właśnie jej łzy zasiliły cudowne źródełko u stóp Łysicy.

Tuż nad źródełkiem znajduje się drewniana kaplica Świętego Franciszka. Urokliwa, aż prosi się, żeby zrobić zdjęcie. Za kaplicą szlak prowadził już na Łysicę. Pierwsze kilkaset metrów pokonywało się drewnianymi schodami. Nie chodzi tu chyba jednak o wygodę turysty, ale o zachowanie gołoborza, gdyż chodzenie po kamieniach powodowało, że ulegało ono degradacji. Wejście na Łysicę momentami było męczące, ale myślę, że większość turystów poradziłoby sobie z tym szczytem. Trzeba uważać na ostre, czasem śliskie kamienne bloki. Łysica położona jest na wysokości 614 m n.p.m. Powszechnie uważa się, że to najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, choć w ostatnich latach okazało się, że nieco wyższa jest Skała Agaty (wschodni wierzchołek). Na Łysicy postawiono krzyż, który jest dość charakterystycznym elementem. Obok jest też budka z pieczątką, co dla nas było miłą niespodzianką. Przez całą trasę zbieraliśmy pieczątki do książeczek GOT PTTK (o czym jeszcze pod koniec artykułu) – w obiektach noclegowych czy sklepach, ale to pierwsza pieczątka zdobyta bezpośrednio na szczycie. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej, mijając Skałę Agaty, a po wyraźnym zejściu w dół doszliśmy do kapliczki Świętego Mikołaja, znajdującej się w przełęczy o tej samej nazwie. Skąd w tym miejscu taka kapliczka? Otóż uważa się, że Święty Mikołaj strzeże ludzi od wilków. W dawnych czasach miejsce to znajdowało się w połowie drogi przez Puszczę Jodłową, z Kakonina do Woli Szczygiełkowej. Obecnie szlak prowadzi tylko do Kakonina, a północna część jest zamknięta. Święty Mikołaj miał chronić podróżnych przed wilkami, których w tamtych terenach było sporo. Kapliczka była wielokrotnie przebudowywana, ale zachowała swój urok. Po odpoczynku ruszyliśmy dalej, w stronę Kakonina. Już poza puszczą znajduje się zabytkowa chata, pochodząca z połowy XIX wieku. To świetnie zachowany element świętokrzyskiej tradycji ludowej. Z Kakonina poszliśmy asfaltówką przez Bieliny a później kilka kilometrów dość jednostajnym szlakiem wzdłuż puszczy. Dotarliśmy do Huty Szklanej. Widać było, że to już koniec sezonu turystycznego. Zwijające się budki z pamiątkami świadczyły o tym, że w lipcu pewnie było tam tłoczno i gwarno. Poszliśmy drogą asfaltową dalej, w stronę Świętego Krzyża. Nie mogliśmy pominąć Gołoborza. Nazwa ta jest terminem ludowy, pochodzącym od słów gołe od boru. Są to tereny bezleśne, zbudowane są z bloków kambryjskiego piaskowca kwarcytowego powstałych ponad 500 milionów lat temu. Tuż przed Świętym Krzyżem można podziwiać Gołoborze w całej okazałości. Co prawda, występowało ono już na Łysicy, ale nie na tak rozległej powierzchni. Widoki są piękne, warto wydać te kilka złotych na bilety. Taras jest zbudowany w ten sposób, że to świetny punkt obserwacyjny.

Wizyta w Świętym Krzyżu (inaczej – Łysa Góra lub Łysiec) trochę nam się przeciągnęła. Zeszliśmy do podziemi, gdzie znajduje się punkt gastronomiczny i zjedliśmy ciepły posiłek. Na szczycie dość intensywnie wiało, więc tym bardziej nie chciało się opuszczać tego miejsca. We wczesnym średniowieczu na Łysej Górze znajdował się ośrodek pogańskiego kultu. Potem wybudowano tam klasztor. Historia tego miejsca jest świetnie opisana na Wikipedii.

Według legendy opactwo benedyktyńskie założył Bolesław I Chrobry w 1006 r. Od XIV w. nazywane Świętym Krzyżem, jako że przechowywane są tu relikwie drzewa krzyża świętego, na którym miał umrzeć Jezus Chrystus, podarowane w XI w. przez św. Emeryka, syna Stefana I, króla węgierskiego. Odtąd stało się jednym z najważniejszych polskich sanktuariów i celem licznych pielgrzymek. W okresie panowania dynastii Jagiellonów było to najważniejsze sanktuarium religijne w Królestwie Polskim. Siedmiokrotnie odwiedzał je Władysław Jagiełło, dziesięciokrotnie przebywał w klasztorze był król Kazimierz Jagiellończyk, sześciokrotnie król Zygmunt Stary, trzykrotnie król Zygmunt August.

Opactwo w ciągu swej historii było kilkakrotnie rabowane i niszczone. Podupadało i podnosiło się z upadku dzięki hojnym fundatorom. Dopiero kasata zakonu po rozbiorach przyniosła najwięcej zniszczeń. W 1819 r. na mocy dekretu prymasa, na podstawie bulli papieża Piusa VII, zabudowania opactwa przekazano skarbowi Królestwa Polskiego.

W budynkach poklasztornych w latach 1852–1865 istniał dom poprawczy dla tzw. księży zdrożnych. Następnie znajdujące się w ruinie budynki opactwa władze rosyjskie przekształciły w więzienie. Status budowli utrzymały władze polskie. Od 1918 istniało tu polskie więzienie ciężkie, odbywali w nim karę m.in. Sergiusz Piasecki i Stepan Bandera. Uważane było za najcięższe więzienie w Polsce, dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. 20 września 1925 doszło tam do buntu i próby ucieczki 17 więźniów, którzy zdobyli broń. Bunt zdławiono, zginęło 6 buntowników, jeden niezaangażowany więzień i jeden strażnik. Już w 1936 przybyli tu zakonnicy Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej, którzy przejęli część klasztoru. Wybuch wojny przerwał jednak prace nad odrodzeniem klasztoru. Podczas wojny Niemcy utworzyli tu obóz zagłady jeńców radzieckich. Liczbę ofiar szacuje się na 7–8 tysięcy, a ich zbiorowa mogiła znajduje się na polanie pod szczytem. W 1961 budynki po więzieniu przejął Świętokrzyski Park Narodowy. Aktualnie w części budynku mieści się nowicjat Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów M.N.

Zespół opactwa pobenedyktyńskiego obejmuje czworobok budynków klasztornych z XIV–XV w. wraz z wirydarzem i krużgankiem, wczesnobarokową kaplicą Oleśnickich oraz późnobarokowo-klasycystycznym kościołem. Kościół oryginalnie miał wieżyczkę, która uległa zniszczeniu, w czasie działań wojennych. Od zachodu przylega wczesnobarokowe skrzydło (obecnie Muzeum Przyrodniczo-Leśne ŚPN), a od wschodu barokowa dzwonnica i brama z XVIII w.

W krypcie kaplicy Oleśnickich złożone jest zmumifikowane ciało, które przypisywano przez długi okres Jeremiemu Wiśniowieckiemu; badania naukowe zwłok z 1980 roku ostatecznie wykluczyły, aby należały one do księcia. Szczątki są dostępne do oglądania. W podziemiach na uwagę zasługują, również eksponowane, zmumifikowane zwłoki nieznanego powstańca styczniowego z 1863 r.

Ze Świętego Krzyża zeszliśmy do Trzcianki, a stamtąd, już drogą do hotelu Świętokrzyski Dwór, znajdującego się na obrzeżach Nowej Słupi. Po takiej trasie czekały na nas komfortowe warunki regeneracji.


Pierwsze schronisko w Królestwie Polski. Fot. Paweł Dudek


W budynkach klasztornych Sióstr Bernardynek. Fot. Paweł Dudek


Klasztor Bernardynek. Fot. Paweł Dudek


Kaplica Janikowskich. Fot. Paweł Dudek


Podpis Żeromskiego i Strożeckiego w kaplicy Janikowskich. Fot. Paweł Dudek


Pomnik obok wejścia ze Świętej Katarzyny na szlak. Fot. Paweł Dudek


Tuż za wejściem ze Świętej Katarzyny na szlak. Fot. Paweł Dudek


Pomnik Stefana Żeromskiego. Fot. Paweł Dudek


Cudowne źródełko. Fot. Paweł Dudek


Kaplica Świętego Franciszka. Fot. Paweł Dudek


Cudowne źródełko. Fot. Paweł Dudek


Tuż przed Łysicą. Fot. Paweł Dudek


Widok z Łysicy. Fot. Paweł Dudek


Krzyż na szczycie Łysicy. Fot. Paweł Dudek


Kapliczka Świętego Mikołaja. Fot. Paweł Dudek


Chata w Kakoninie. Fot. Paweł Dudek


Gołoborze obok Świętego Krzyża. Fot. Paweł Dudek


Pięknie rozciągające się gołoborze. Fot. Paweł Dudek


Klasztor na Świętym Krzyżu. Fot. Paweł Dudek


Klasztor na Świętym Krzyżu. Fot. Paweł Dudek


Hotel Świętokrzyski. Fot. Paweł Dudek


17 sierpnia 2021 r., wyciąg z Google Maps, 20,2 km, czas 5:23 h

Dzień 5

Rano wróciliśmy na szlak cofając się do Trzcianki. W drodze na Kobylą Górę natrafiliśmy na kamień z tablicą upamiętniającą bitwę pod Trzcianką z października 1914 roku. Wówczas w ponad 500 okopach rozegrała się krwawa bitwa. Tablica pojawiła się tam w roku 2016. Z Kobylej Góry zeszliśmy do Paprocic, a stamtąd znowu w górę na Jeleniowską (533 m n.p.m.). Wyczytałem, że w średniowieczu, po zniszczeniu świątyni słowiańskiej na Łysej Górze przeniósł się na tę górę nieformalny wówczas ośrodek kultu pogańskiego, który z biegiem czasu zanikł i dziś nie ma po nim śladu. Stamtąd udaliśmy się na Szczytniak (554 m n.p.m.), najwyższy szczyt Pasma Jeleniowskiego. Widzieliśmy tam fragmenty gołoborza, nie tak obszernego jak na zboczach Świętego Krzyża, ale jednak dość rozległego. Przeszliśmy jeszcze przez dwa szczyty – Wesołówkę (469 m n.p.m.) oraz Truskolaskę (448 m n.p.m.). Po wyjściu z Jeleniowskiego Parku Krajobrazowego (który rozpoczął się za Paprocicami) natrafiliśmy na cmentarz wojenny z czasów pierwszej wojny światowej. Stamtąd mieliśmy jeszcze około kilometra do końca szlaku. Dotarliśmy tam przed godziną 15. Tym samym przeszliśmy cały Szlak Świętokrzyski im. E. Massalskiego!

Z przystanku w Gołoszycach pojechaliśmy autobusem do Opatowa, stamtąd busem do Kielc, potem do Częstochowy i Radomska, wieczorem wchodząc do domu 🙂 Nasza podróż została zakończona!


Kamień z tablicą upamiętniającą bitwę z 1914 roku. Fot. Paweł Dudek


Paprocice. Fot. Paweł Dudek


Niekiedy szlak przybiera taką ciekawą formę. Fot. Paweł Dudek


Czasem trzeba omijać przeszkody. Fot. Paweł Dudek


Truskolaska. Fot. Paweł Dudek


Cmentarz wojenny przed Gołoszycami. Fot. Paweł Dudek


Koniec szlaku w Gołoszycach. Fot. Paweł Dudek


18 sierpnia 2021 r., wyciąg z Google Maps, 22,2 km, czas 5:26 h

Odznaki Głównego Szlaku Świętokrzyskiego

Przez całą trasę zbieraliśmy potwierdzenia przejścia szlaku. W książeczce Górskiej Odznaki Turystycznej przybijaliśmy pieczątki w sklepach, przy wejściach na szlakach oraz miejscach gdzie nocowaliśmy. Jedną pieczątkę przybiliśmy na samym szczycie Łysicy, o czym już pisałem wyżej. Już po powrocie do domu wysłałem książeczki do Centralnego Ośrodka Turystyki Górskiej w Krakowie do weryfikacji. Po kilku tygodniach oczekiwania otrzymałem informację, że zdobyliśmy Odznaki Głównego Szlaku Świętokrzyskiego w stopniu srebrnym (zdobycie co najmniej 50 punktów GOT na tym szlaku) i złotym (za przejście całej trasy). Znaleźliśmy się tym samym na liście zdobywców, która prowadzona jest od roku 2016. Okazuje się, że do tej pory jesteśmy jedynymi zdobywcami z Radomska i powiatu radomszczańskiego! Zaproponowano nam także zakup specjalnej odznaki jubileuszowej. W związku z przypadającą w 2020 roku siedemdziesiątą rocznicą połączenia Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego oraz Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego i powstania Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego (PTTK) Prezydium Zarządu Głównego PTTK ustanowiło Odznakę Jubileuszową  o nazwie „70 lat poznajemy Polskę z PTTK”. Odznakę przyznaje się za spełnienie w okresie od 1 stycznia 2020 roku do 30 września 2021 roku wymogów regulaminowych pozwalających na uzyskanie dowolnego stopnia odznaki turystycznej lub krajoznawczej ustanowionej przez PTTK i jego jednostki terenowe. Spełniliśmy również ten warunek. W sumie zamówiliśmy sobie po jednej odznace GSŚ w stopniu złotym, po jednej w stopniu srebrnym i po jednej odznace jubileuszowej. To właściwie tylko taki gadżet, ale bardzo miły.


Książeczka GOT PTTK. Fot. Paweł Dudek


Książeczka Kariny z potwierdzeniem zdobycia Odznaki Głównego Szlaku Świętokrzyskiego w stopniu srebrnym. Fot. Paweł Dudek


Książeczka Kariny z potwierdzeniem zdobycia Odznaki Głównego Szlaku Świętokrzyskiego w stopniu złotym. Fot. Paweł Dudek


Książeczka Pawła z potwierdzeniem zdobycia Odznaki Głównego Szlaku Świętokrzyskiego w stopniu srebrnym i złotym. Fot. Paweł Dudek


Nasze odznaki: Odznaka Głównego Szlaku Świętokrzyskiego w stopniu złotym, Odznaka Głównego Szlaku Świętokrzyskiego w stopniu srebrnym, odznaka jubileuszowa „70 lat poznajemy Polskę z PTTK”. Fot. Paweł Dudek

Podsumowanie

Po dobrym rozplanowaniu przejście szlaku nie powinno stanowić problemu dla osób o średniej kondycji. W internecie czytałem, że niektórzy pokonują szlak krócej niż 5 dni. Da się to zrobić, ale czy wtedy będzie czas na podziwianie przyrody oraz innych atrakcji, zachwycanie się widokami ze szczytów, gołoborzem, kapliczkami? Trasa ma w założeniu ok. 105 kilometrów, ale my przeszliśmy nieco więcej, bo trzeba było zbaczać z niej na noclegi. Z Google Maps wynika, że przeszliśmy ponad 121 kilometrów w prawie 33 godziny, trudno jednak mi określić na ile jest to miarodajne. Dziennie przechodziliśmy więc średnio ponad 20 kilometrów. Zważywszy na fakt, że nie jest to teren idealnie płaski, taki dystans wydaje mi się odpowiedni, aby po drodze coś zobaczyć, wieczorem się zregenerować a w nocy wyspać. Po drodze spotykaliśmy bardzo mało turystów, chyba można ich wszystkich policzyć na palcach dwóch rąk. Oczywiście we wsiach oraz w okolicach naszych noclegów spotykaliśmy sporo ludzi, ale turystów na szlaku – prawie w ogóle. Odcinek od Kuźniaków do niemal Świętej Katarzyny oraz od Trzcianki do Gołoszyc jest bardzo rzadko uczęszczany. Więcej ludzi było na trasie od Świętej Katarzyny do Świętego Krzyża, bo to miejsca najbardziej znane, ze stosunkowo dobrze rozbudowaną infrastrukturą turystyczną. Gorąco polecamy!